sobota, 16 kwietnia 2016

Ghost in the Shell i klika słów o wybielaniu

Z nieukrywanym niezadowoleniem przyjęłam do wiadomości fakt, iż na potrzeby aktorskiej adaptacji  mangi Ghost in the Shell w roli Major Motoko Kusanagi została obsadzona Scarlett Johansson. Wczoraj zaś w internecie pojawiło się pierwsze zdjęcie prezentujące aktorkę w tejże roli. Część internautów zachwycała się zdjęciem, a komentarze zaczęły ociekać ironią i przewidywaniami, że zaraz do akcji wkroczą "mangozjeby" i zaczną się zapluwać o niezgodność z mangą. Na większą drakę nie miałam ochoty czekać, ale jestem przekonana, że niejedna od wczoraj wybuchła. Bo problem, który w momencie zatrudnienia do tego filmu Scarlett się urodził, to nie kwestia widzimisię "mangozjebów", tylko zdecydowanie grubsza sprawa związana z wciąż istniejącą tendencją Hollywood do obsadzania białych aktorów w rolach nieprzeznaczonych dla białych ludzi.

Ostatnio co chwila wybucha jakaś kłótnia z poprawnością polityczną w tle. Kiedyś pisałam o wielkim oburzeniu co niektórych amerykańskich SJW na brak postaci nie-białych w ostatniej części gry Wiedźmin. Oburzeniu, które wynikło z kompletnego braku zrozumienia i poszanowania dla dzieła zakorzenionego w kulturze innej niż amerykańska, a ocenianego z czysto amerykańskiego punktu widzenia. Sytuacja z Ghost in the Shell jest dość podobna, z tą tylko różnicą, że w dzieło wywodzące się z Japonii ma zostać ujęte po amerykańsku, z zachowaniem pozorów bycia tworem japońskim. Co więcej film nie ma najwyraźniej być adaptacją, a ekranizacją mangi, zaś postać grana przez Scarlett zachowa swoje oryginalne japońskie imię i nazwisko. Dodajmy jeszcze, że zdecydowana większość obsady jest biała, choć oryginalne imiona granych przez nich postaci zostały zachowane.
Patrząc na to zdjęcie nie mogę wyzbyć się wrażenia, 
że Scarlett robi po prostu cosplay.
No dobrze, ktoś powie, ale Japończycy nakręcili aktorską wersję Attack on Titan, ktorą obsadzili wyłącznie japońskimi aktorami, mimo tego, że w kanonie mangi tylko jedna postać jest pochodzenia japońskiego. Okej, w porządku. To jest fakt. Jednak pozwolę sobie postawi pytanie: dlaczego mielibyśmy porównywać japoński rynek filmowy do amerykańskiego? I druga kwestia: czy Attack on Titan powstało z myślą o rynku zachodnim, czy raczej o japońskim?
Pytania te są wbrew pozorom istotne. Hollywood to potęga i swego rodzaju marka - i jako marka powinno wyznaczać pewien standard, jeżeli chodzi o tworzenie filmów. Tymczasem już nie pierwszy raz we współczesny kasowym amerykańskim filmie mamy do czynienia z wybielaniem postaci, przy jednoczesnym zachowaniu jej imienia. 

Owszem, kino to biznes i dochód musi się zgadzać, a znane nazwisko na plakacie promującym film jest potencjalnym gwarantem wysokich zarobków. Jednak jeżeli potrzebujemy tego znanego nazwiska, by film otrzymał oczekiwane zainteresowanie (dodajmy: zainteresowanie pozytywne), to chyba coś tu jest nie tak. W przypadku ekranizacji Ghost in the Shell nie wierzę, że wybór Scarlett do odegrania łownej roli podyktowany był brakiem aktorek pochodzenia japońskiego. Pierwsze z brzegu nazwisko? Rinko Kikuchi, znana z roli Mako Mori w głośnym Pacific Rim. Swoją drogą, w odpowiedzi na zdjęcie Scarlett w charakteryzacji Major Kusanagi internet stworzył przeróbkę tego zdjęcia z Rinko. Po przyjrzeniu się obu zdjęciom zaczęłam szczerze żałować, że to drugie jest tylko wynikiem radosnej twórczości ludzi z internetu.

We could have it all. Przeróbka internautów z Rinko Kikuchi.
Tym, co w całej tej sytuacji razi mnie najbardziej, jest bezrefleksyjna obrona decyzji przyznania roli Scarlett. Obrona ta jest zachowaniem porównywalnym do wspomnianych na początku wpisu oburzonych reakcji amerykańskich SJW na trzecią odsłonę gry Wiedźmin. Amerykanie uznali wtedy, że skoro mamy XXI wiek, a ich społeczeństwo jest zróżnicowane, każde inne społeczeństwo, w jakimkolwiek współczesnym wytworze kultury, również musi być zróżnicowane. Po prostu, bo tak, bo u nas tak jest, więc u was też musi, a poza tym dlaczego nie, w końcu Wiedźmin to tylko gra (i książka). Podobnie Ghost in the Shell to tylko manga. Powstała w roku 1989 (pierwszy film powstał zaś w roku 1995), w czasach, gdy Japonia uznawana była za lidera nowych technologii. Jednocześnie była krajem niezdolnym do tego, by się bronić (dawna potęga, po wojnie została rozbrojona). Relacja Japonii z technologią stałą się wyjątkowa - i na tym właśnie motywie oparta została manga Ghost in the Shell. Opowieść japońska, nie uniwersalna. Nie pierwszy lepszy scenariusz filmu science-fiction, a manga z konkretną historią. Tymczasem Hollywood, decydując się na pójście na łatwiznę i wyprodukowanie kolejnego (z założenia) blockbustera z duża ilością CGI i znanym nazwiskiem, jest na dobrej drodze do stworzenia kolejnego Dragon Ball Evolution.

Zdecydowanie nie popieram wyboru Scarlett do roli Motoko Kusanagi. I zdecydowanie nie zgadzam się z określaniem protestów przeciw temu wyborowi mianem "jęczenia mangozjebów" i "wciskania poprawności politycznej". Darujcie, ale zachowanie pewnych konwencji to w tym momencie nie tak zwana "poprawność polityczna" a zwykła przyzwoitość. Moglibyśmy o wyborze aktorki dyskutować w sytuacji, gdyby Hollywood zdecydowało się zrobić adaptację Ghost in the Shell: użyć motywów cyborgizacji ciał, przenieść akcję do Stanów Zjednoczonych i nadać postaci zupełnie inne imię. Tak jednak ma nie być.
Obserwuję zatem całą drakę i czekam na rozwiązanie. Wątpię jednak, żeby hollywoodzkie studio miało ugiąć się pod naciskiem internautów i odebrać Scarlett rolę. W końcu chyba każdy przynajmniej kojarzy jej nazwisko.

A tak swoją drogą zastanawiam się, dlaczego producenci wcisnęli ją do Ghost in the Shell, zamiast stworzyć dla niej samodzielny film o Czarnej Wdowie, w ramach Uniwersum Marvela. Zwłaszcza, że Scarlett w filmach akcji najwyraźniej bardzo się podoba.

4 komentarze:

  1. Tak samo śmieszy mnie argument "Ona jest cyborgiem bez rasy". Tak, zgoda, ale... Czy to powinien być powód, by dawać tutaj białą aktorkę? Przy takim argumencie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby dać tutaj Azjatkę. Jest trochę japońskich aktorek czy aktorek amerykańskich japońskiego pochodzenia, które nadawałyby się do roli pani major o wiele, wiele lepiej. Gównoburz już trochę widziałam i za każdym razem właśnie ludzie nie czają tego, że specyfiką anime jest m.in. tworzenie postaci o nieazjatyckich cechach (bo inaczej byłoby trudno rozpoznać, kto jest kto) i jest specyficzna opowieść, o czym mówiłaś. Ale najbardziej mnie rozśmieszył argument "Mam azjatyckich znajomych i nikomu Scarlett nie przeszkadza". Like...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No spoko, może i jest bez rasy, ale jakąś socjalizację w życiu przeszła, prawda? Więc przynajmniej mózg ma japoński. Z drugiej strony jeśli już trzymamy się argumentu, że Major nie ma rasy a jej ciało jest lalkowe, to dlaczego nie wybrano do roli bardziej "lalkowej" aktorki? Albo androgenicznej?
      Gdyby jeszcze twórcy filmu zdecydowali się na takie rozwiązanie, jakie zastosowali autorzy Big Hero 6 - adaptacja materiału źródłowego i zmiana ras postaci (w dodatku nie tylko na białe), to byłaby zupełnie inna sytuacja.
      "Mam azjatyckich znajomych i nikomu Scarlett nie przeszkadza" - i nie jestem rasistą, bo mam czarnego kumpla? Poza tym jeśli ci "azjatyccy znajomi" pochodzą z Wietnamu, to jasne, że Scarlett nie będzie im przeszkadzać.

      Usuń
    2. Było to niejednokrotnie wspomniane, że mózg ma właśnie japoński, przyjmując wersję z serialu, to urodziła się jako człowiek i w wieku 6 lat była poddana pełnej cyborgizacji, przy jednoczesnym zachowaniu świadomości i mózgu. Tak więc była wychowana w tej kulturze, z tego, co wyczytałam (a nie wychwyciłam nigdzie), to także te imię było świadomym wyborem. Tak więc... To jest dla mnie wyjątkowo obraźliwe, że nie wybrano Japonki do tej roli. Kompletnie olano całe tło.
      Gdyby to była tylko luźna adaptacja, to byłabym w stanie obronić wybór Scarlett (choć i ona mi nie bardzo pasuje nawet przyjmując wersję o luźnej adaptacji).
      No właśnie. Japończyków właśnie to wyjątkowo denerwuje. Oni mają swoją historię, kulturę, są z niej dumni i niejednokrotnie pisali, jak ich amerykańskie interpretacje irytują (chociażby z Sailor Moon).

      Usuń
    3. Japończyków to denerwuje, ale przecież Zachód lepiej wie, co jest dobre dla małych grup, prawda?
      Właśnie - teraz pomyślałam, że może to też kwestia wielkości rynku danego kraju. Japonia jest mała, ale takie Chiny... jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby Hollywood odważyło się zrobić np. Mulan z białą aktorką.

      Usuń