poniedziałek, 28 września 2015

Saint Seiya: Soul of Gold

Studio: Toei Animation.
Rok: 2015.
Odcinków: 13.

Plakat promujący serię (źródło: Wikipedia).
Impreza była ostra. Aiolii, Złotemu Rycerzowi Lwa, urwał się film w Hadesie, pod Ścianą Płaczu.
Nasz bohater budzi się w zaspie śnieżnej, z gigantycznym kacem, nie mając pojęcia, gdzie jest ani który mamy rok. Zamiast na afterparty w głębokich zaświatach trafił na następną imprezę, którą w (jak się okazuje) Asgardzie rozkręca konkurencja. Co więcej, wraz z nim do Asgardu trafiło pozostałych jedenastu Złotych Rycerzy. Tradycyjnie już ceną imprezy jest ewentualny koniec świata.
Soul of Gold to trzynastoodcinkowa produkcja spod znaku Saint Seiya, poświęcona dwunastce Złotych Rycerzy - grupie, która w akcie ostatecznego poświecenia poległa pod Ścianą Płaczu w Podziemiach rządzonych przez Hadesa (co można zobaczyć jednej z serii OVA, Saint Seiya: Hades Chapter Inferno). Próba wyjaśnienia, co stało się ze Złotymi Rycerzami po śmierci już była, jednak efekty były tak powalające, że sam autor Sait Seiya wywalił ją z kanonu (mówię tu o niesławnym filmie Saint Seiya: Heaven's Chapter Overture).
Sam pomysł na serię spotkał się z pozytywnym przyjęciem ze strony fanów. Wreszcie coś nowego, w dodatku o starych i uwielbianych bohaterach, nie mówiąc już o perspektywie ładnego zakończenia (lub rozwinięcia) ich historii. Pozostawał jednak strach - w końcu za produkcję Soul of Gold odpowiadać miało studio Toei Animation. To samo, które popełniło Sailor Moon Crystal. Co więcej, Soul of Gold miało być dystrybuowane w takiej samej formie, jak najnowsza adaptacja Sailor Moon - jako emitowane co dwa tygodnie ONA (Original Net Animation), zupełnie darmowe i dostępne w 220 krajach świata, za pośrednictwem wybranych stron internetowych (Youtube, DAISUKI, Toei Animation On Demand).

Przyznam, że miałam spore oczekiwania względem Soul of Gold. Po pierwsze powrót dawno nie widzianych bohaterów, po drugie zaś kampania promocyjna, według której nowa seria anime miała skupić się na samych Złotych Rycerzach, zgłębić relacje między nimi i zaprezentować ich osobowości (które, dodajmy, po klasycznej serii anime prezentowały się różnie, bo narracja odbywała się z perspektywy innej grupy bohaterów). Co zaś dostaliśmy? Moim zdaniem - produkt wadliwy. Nie beznadziejny, nie skrajnie głupi i niewart uwagi, po prostu wadliwy. Największą wadą okazała się liczba odcinków - trzynaście, przy dwunastu bohaterach, siedmiu przeciwnikach, kilku postaciach pobocznych, Wielkiemu Złemu i konfliktowi, którego rozwiązanie zawsze zajmuje więcej, niż jeden odcinek. Nie starczyło zatem czasu, by z odpowiednią uwagą zgłębić historie naszych bohaterów, nie wspominając już o wrogach, siedmiu Świętych Wojownikach Asgardu, którzy w większości okazali się kompletnie papierowi, dwuwymiarowi, pozbawieni jakiegokolwiek tła. Zabrakło czasu, by zgrabnie pozamykać większość z napoczętych wątków, oraz by pozwolić Złotym Rycerzom faktycznie porozmawiać między sobą (zdecydowana większość interakcji miała miejsce nawet nie w grupkach, a w parach). Czyżby twórców przerosła liczba postaci, które musieli ogarnąć? W końcu dwanaście to nie pięć - a i pięciu Rycerzy z Brązu, którzy wiedli prym we wcześniejszych seriach Saint Seiya, nie raz traktowani byli jako grupa, a nie pięć osób, które ową grupą tworzą.
Zbyt mała ilość odcinków przyczyniła się także do tego, że dwunastka Rycerzy została przez twórców potraktowana bardzo nierówno. Jedni otrzymali odcinki skupione na swoich osobach, zdecydowana większość musiała je jednak dzielić z innymi. Nie każdy miał okazję zaprezentować porządną walkę jeden na jednego, a Rycerzy, których wspomnienia mieliśmy okazję zobaczyć, da się policzyć na palcach jednej ręki. W dodatku Aiolia, Złoty Rycerz Lwa, wyniesiony do rangi Głównego Bohatera Shonena, zaczął niebezpiecznie przypominać Seiyę.
Wróćmy jeszcze na moment do walk. Jak na anime, które należy również do gatunku o nazwie "sztuki walki", było ich śmiesznie mało. Dużo gadania, mało bicia, dużo wzniosłości, mało konkretów. Owszem, walki we wcześniejszych seriach Saint Seiya również były przegadane, jednak dzięki większej ilości czasu, sama walka była zwykle rozciągnięta na co najmniej dwa odcinki. W Soul of Gold zarówno walka jaki gadanie musiały być zmieszczone w jednym - a właściwie w połowie odcinka. Co więcej, z powodu pewnego (niestety niewyjaśnionego) osłabienia, którego doznawali Złoci Rycerze (dziwny wzór pojawiający się po lewej stronie twarzy, gdy używali pełni mocy), prawie żadna z walk nie dorównywała temu, co mogliśmy oglądać w przeszłości.

Dyskusyjną kwestią pozostaje ciągłość serii - dodanie kolejnego elementu do istniejącego już kanonu może mieć skrajnie różne efekty. W przypadku Soul of Gold efekty te nie są jednoznaczne. Owszem, było trochę nawiązań do klasycznej serii, łącznie z wątkiem przekazania Rycerzom z Brązu pięciu Złotych Zbroi za pośrednictwem Posejdona. Jak jednak wytłumaczyć zmianę pancerzy Świętych Wojowników Asgardu? Siódemce, którą mogliśmy poznać w starym anime, patronowały gwiazdy z gwiazdozbioru Wielkiej Niedźwiedzicy. Z kolei Wojownicy z Soul of Gold z jakiegoś (niewyjaśnionego) powodu przywdziewają pancerze nawiązujące do Ragnaroku.
Warto dodać, że nie tylko wrogowie byli w tej serii nowi. Toei uraczyło widzów całkiem nową postacią kobiecą, stojącą oczywiście po stronie sprawiedliwości. Zaczyna jako zwykła służąca z pałacu Kapłanki Odyna, Hildy (która została odstawiona na najdalszy z bocznych torów), lecz ostatecznie awansuje do rangi najważniejszych postaci w konflikcie. Z początku ciekawa, potem trochę irytująca, bo wrzucana wszędzie przez twórców jakby na siłę, na końcu zaś ważniejsza od samej Kapłanki Odyna. W moich oczach zaś kompletnie bezbarwna, bo choć twórcy przekazali jej mnóstwo hojnych darów, niczym mityczni bogowie Pandorze, zupełnie zapomnieli dać jej osobowość.
Przejdźmy teraz do zalet - a te są, mimo mojego narzekania, i to w dość znacznych ilościach.
Powrót starych bohaterów, pokazanie ich w nowych sytuacjach, trochę interakcji (mało, ale zawsze to lepsze, niż gdyby mieli jedynie wspominać się nawzajem), trochę sugestii co do ewentualnych relacji, oraz sporo sytuacji, które poznać niektóre z ukrytych dotąd cech charakteru postaci. Poza tym wreszcie w Saint Seiya, w kontekście starych postaci, pojawiła się odrobina humoru. Nie zdołała jednak zrównoważyć patosu, który dosłownie wylewał się z ekranu w ostatnich odcinkach.
Pozytywnym zaskoczeniem okazały się walki grupowe. Oto dowiedzieliśmy się, że Złoci Rycerze potrafią świetnie współpracować i stosować strategię. Zachowywali się jak prawdziwy oddział, w którym każdy zna swoje miejsce. Przez to tym bardziej żałuję, że porządnych walk było w Soul of Gold jak na lekarstwo.
Ogromnym plusem były też scenerie. Choć o samej animacji można powiedzieć wiele, i to niekoniecznie dobrego (o tym za chwilę), tła były cudownie dopracowane. No i muzyka, jak zawsze w przypadku Saint Seiya, stojąca na wysokim poziomie.
Dużą zaletą pozostaje też fakt, że mimo wszystko Toei pozwoliło się wykazać postaciom, które wcześniej były albo ignorowane (jak Rycerz Byka), albo zostały zaszufladkowane jako "te złe" (chociażby Rycerz Raka). Co również ciekawe, jak zauważyło wielu fanów, w serii pojawiają się nawiązania do innych spin-offów Saint Seiya (chociażby relacja Rycerzy Wagi i Byka - bardzo podobną można znaleźć w serii The Lost Canvas).

Kolejną niejednoznaczną kwestią (po wspomnianej już ciągłości) jest animacja. Z jednej strony - nie ma co ukrywać, miejscami była okropna. Najczęściej cierpią postacie w tle, pierwszoplanowe zaś często wyglądają, jakby rysowała je osoba, niemająca pojęcia o anatomii. Zdarzają się znikające w tajemniczych okolicznościach części ciała (zazwyczaj ramiona), a cieniowanie bywa wręcz straszne (albo zbyt ciemny cień na bladej skórze, albo kompletny brak cienia, przez co dany element staje się nagle papierowy). Do tego animacja ruchu: śmieszny bieg, krzywe ustawienie ramion, i tragiczna - albo tragicznie śmieszne - ataki.
Z drugiej zaś strony, była też masa naprawdę ładnych ujęć postaci, no i eleganckie, do przesady błyszczące, Boskie Złote Zbroje. Pewnie gdybyśmy mieli porównywać ilość ujęć udanych i zepsutych, tych drugich byłoby więcej. I jest ku temu powód, a brzmi on: coś za coś.
Tak jak wspomniałam na początku, seria była darmowa. Można było oglądać ją całkowicie legalnie, na konkretnych stronach internetowych, w różnych wersjach językowych. No i właśnie: wersja z internetu była warta swojej ceny. Pieniądze zarabiane są na wersji poprawionej, którą można kupić na DVD i Blu Ray, na nowych figurkach (swoją drogą, pięknych - jeśli ktoś zbiera figurki, będzie na pewno będzie zadowolony), oraz na grze komputerowej Saint Seiya: Soldiers' Soul, która miała premierę kilka dni temu. Anime było zaś swoistą akcją promocyjną dla gry i figurek. I przyznam, że nie widziałabym w tym nic złego, gdyby twórcy przyłożyli się jednak bardziej do Soul of Gold. Zbyt mała ilość odcinków, niezrealizowanie wszystkich zapowiedzi, do tego rozbieżności w tym, co zawarli w nowych opisach postaci, które opublikowane zostały na oficjalnej stronie projektu, a tym, co zostało pokazane (sporo cech wymienionych w charakterystykach w ogóle nie pojawiło się w serialu). Krótko mówiąc, seria miała potencjał, który został, niestety, zmarnowany. A wszystko przez złe rozplanowanie czasu.

Mimo krytyki, nie jestem Soul of Gold jakoś szczególnie zawiedziona. Saint Seiya nigdy nie grzeszyło ambicją, a nowa seria zwyczajnie nie jest wyjątkiem od reguły. Co prawda mocno rozczarował mnie finał, ale ponownie zwalam winę na małą ilość czasu - był potwornie wręcz przyspieszony, i pozostawił mnie z poczuciem ogromnego niedosytu. Miło, że twórcy starali się przemycić do serii choćby minimalną ilość humoru; ten jednak przegrał, w starciu z tradycyjnym już dla Saint Seiya patosem.
Tak czy inaczej, ja osobiście się przy tym anime ubawiłam. Co prawda do odcinka przedostatniego (ostatni za bardzo ociekał patosem), ale zawsze. Nie wiem tylko, czy seria spodobałaby się komuś, kto nigdy nie miał styczności z Saint Seiya.
Ostatecznie wystawiłabym serii ocenę 5,5/10. Nie było tragicznie, acz szału też nie było.  Może tylko pozostał lekki niesmak po finale.

2 komentarze:

  1. Ten początek <3 Ale generalnie to nic do dodać, nic ująć. Ja i tak lubię StS, choć to żadne arcydzieło nie jest. Ale można się pośmiać, pobawić się postaciami, itd. Gdyby jednak SoG miał więcej odcinków, byłabym wniebowzięta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, wymyśliłam go chyba po pierwszym odcinku XD
      Ano pewnie, jak dla mnie warto byłoby się porozpływać nad Legend of Sanctuary, bo choć fabularnie leżał tak od połowy, to był cudowny wizualnie, i poprawił sporo niedociągnięć. A SoG nawet strona wizualna nie ratuje, bo masz trzy piękne ujęcia, a potem herp derp. Ale nie szkodzi, przynajmniej było śmiesznie :D

      Usuń